Sesja 6. Feminizm i marksizm
Dodane przez EwaCh dnia May 31 2009 22:17:59
Wprowadzenie

Wiele feministek, zwłaszcza w latach 70. XX w., było zainspirowanych marksizmem i usiłowało powiązać z nim feminizm. Można powiedzieć, że nie było to uczucie odwzajemnione, ponieważ bardzo mało koncepcji lewicowych uwzględniało feminizm, przynajmniej jako pogląd równoważny, odnoszący się do zasadniczego, a nie dodatkowego ucisku. Wielu marksistów dostrzegało wprawdzie opresję kobiet (nic dziwnego, skoro rozpoznawał ją już Engels), ale traktowało ją jako podrzędną i drugoplanową. Ucisk kobiet okazywał się niczym więcej, jak składnikiem kapitalizmu (i wraz z nim miał automatycznie upaść), feministki więc były traktowane paternalistycznie, a gdy wskazywały na swoistą opresję kobiet, były oskarżane o to, że „dzielą klasę robotniczą” czy skupiają się na problemach „obyczajowych”, „zastępczych”, „partykularnych” itp. Feministki miały uczestniczyć w emancypacji „wszystkich”, czyli proletariatu. Heidi Hartmann nazywa tę sytuację „nieszczęśliwym małżeństwem marksizmu i feminizmu”. Pisze o nim, że przypominało ono związek męża i żony zapisany w angielskim prawie zwyczajowym: marksizm i feminizm były jednością, a tą jednością był marksizm.

A jednak Hartmann i wiele innych feministek nie odrzuca marksizmu, tylko walczy o związek „bardziej progresywny” niż patriarchalne małżeństwo. Ciągnąc tę metaforę, można powiedzieć, że związek niepatriarchalny od patriarchalnego różni się tym, że obie strony, a nie tylko jedna, muszą w nim się starać i być dla siebie atrakcyjne. Co zatem jest atrakcyjnego w marksizmie z punktu widzenia feminizmu?

Część feminizujących marksistek usiłowała udowodnić, że praca domowa też wchodzi w skład wypracowywania wartości dodatkowej i że w związku z tym jest ona świadczona kapitalistom. W ten sposób jednak ukrywany był wyzysk przez mężczyzn, który opłaca się samym mężczyznom, nie tylko kapitalistom, więc utrzymałby się po obaleniu kapitalizmu. Toteż feministki odeszły od tego sposobu argumentacji. Jednak równie niepełne jest postrzeganie patriarchatu jako ponadhistorycznego, trwałego ucisku, zakorzenionego w psychologii – jak to widziały feministki radykalne. To, co uważały one za czysto męskie (abstrakcyjność, techniczność, brak empatii, dążenie do dominacji) stanowi także wiodące cechy kapitalistyczne. Czyżby więc kapitalizm wynikał z patriarchatu? Nie, tak samo jak patriarchatu nie da się sprowadzić do kapitalizmu. W tym miejscu potrzebujemy społecznej, historycznej definicji patriarchatu. W ujęciu Hartmann brzmi ona, że patriarchat to zestaw relacji między mężczyznami, które mają bazę materialną i które mimo hierarchiczności ustanawiają czy też stwarzają wśród mężczyzn współzależność i solidarność, pozwalające im podporządkować kobiety. Pomimo że między mężczyznami ma miejsce hierarchia, ich wspólny interes leży w tym, by kobiety pozostały zdominowane. To wytwarza w mężczyznach potrzebę utrzymania status quo, nawet jeśli nie są zadowoleni z tego, że inni męzczyźni mają nad nimi władzę.

Najważniejsze w tej władzy są dwa aspekty: kontrola nad siłą roboczą kobiet i ich seksualnością: zarówno w obrębie „rodziny”, jak i poza nią. Nie można zrozumieć funkcjonowania społeczeństwa, jeśli się nie uwzględni tych typów dominacji. Nie istnieje „czysty kapitalizm”, w którym byłyby one nieistotne. Rewolucja zaś, która nie chce obalić tych dominacji lub ma je obalić automatycznie, skończyłaby się najprawdopodobniej ich utrwaleniem.


Lektury:

Heidi Hartmann „Nieszczęśliwe małżeństwo marksizmu i feminizmu”, w: Capital and Class. Summer 1979, s. 1-33. tłum. K. Szumlewicz

Christine Delphy. Wróg zasadniczy. w: Francuski feminizm Materialistyczny. Tłumaczenie i redakcja Martyna Borowicz i Maria Solarska. Poznan: Instytut Historii UAM. 2007. 69-94 Link